Krystyna Janda to jedna z największych, polskich osobowości kina i teatru. Na co dzień prowadzi Fundację na Rzecz Kultury i dwa teatry, którymi nie tylko zarządza, ale w których reżyseruje i niemal co wieczór gra. Nic dziwnego, że niezwykle trudno namówić ją na inne przedsięwzięcia. Ostatnio jednak udało się to aplikacji Storytel. Na jej zaproszenie aktorka przeczytała w formie audiobooka zbiór felietonów Doroty Masłowskiej pt. "Mam tak samo jak ty": teksty o tyle specyficzne i ważne dla Jandy, że dotyczące jej miasta, Warszawy.
Oscar Dąbkowski: Niedawno miała Pani okazję przeczytać dla Storytel audbiobook “Mam tak samo jak ty”, czyli felietony Doroty Masłowskiej, publikowane wcześniej w Tygodniku Powszechnym. Jak się pani pracowało z tym, często wymagającym językowo, tekstem?
Krystyna Janda: Nie będę udawała, że to była łatwa praca. Język i styl Doroty Masłowskiej, rytmika jej pisania – wszystko to jest bardzo specyficzne. Musiałam nauczyć się jej sposobu myślenia. Czasem wstawałam i myślałam, że tego nie doczytam! (śmiech). Zdarzało się, że ćwiczyłam, by dany fragment brzmiał zrozumiale w mojej interpretacji dla słuchaczy.
Warszawa w opisach Doroty Masłowskiej staje się miejscem nadzwyczajnym – czasem tajemniczym, innym razem okrutnym, wręcz przerażającym. Dorota wielokrotnie zaskoczyła mnie swoim słowotwórstwem. Używa słów, które nie istnieją, a jednocześnie precyzyjnie oddają to, co mają znaczyć. Jestem absolutną wielbicielką felietonów “Mam tak samo jak ty”. Mam nadzieję, że słuchaczom również przypadną do gustu.
A co w pani najbardziej rezonowało, kiedy czytała pani felietony Masłowskiej o Warszawie? Jestem przyzwyczajona do klasycznych lektur, tradycyjnego układu i klasycznego języka. Jednak fascynuje mnie nowatorstwo Doroty, jej nowoczesność i odwaga w pisaniu i operowaniu słowem. Robi to w sposób nadzwyczajny.
Pamiętam jej poprzednie książki, szczególnie "Wojnę polsko-ruską...", która zrobiła piorunujące wrażenie na wszystkich. To było coś bardzo świeżego i tak oryginalnego, że musieliśmy się nauczyć czytać na nowo.
Masłowska w jednym ze swoich felietonów pisze: “Warszawa jest panią. Damą. Babsztylem.” Kim lub czym jest Warszawa dla pani? W końcu nie pochodzi pani ze stolicy. Tym bardziej mnie interesuje, jak ta relacja w pani dojrzewała?
Nie pochodzę z Warszawy, ale to miasto jest całym moim dorosłym życiem. Znam je od wielu stron i z różnych sytuacji – potrafi pędzić i odurzyć. Ale chciałabym też wspomnieć o samotności, którą tu przeżyłam. Jako dziecko z podwarszawskiej miejscowości, z kluczem na szyi, poruszałam się po mieście samotnie. Jeździłam sama do szkoły muzycznej, studium baletowego, na zajęcia języków obcych. I to wtedy zaczęłam mieć swoje ścieżki, dzięki którym dziś Warszawa nie jest mi obca.
Oczywiście Warszawa bardzo się zmieniła od tamtego czasu. Jestem w wieku, w którym się dostrzega i docenia te zmiany. Mam 72 lata i kiedy widzę nowy wieżowiec, czuję radość. Miasto się rozwija, szczególnie Ochota i Wola, które kiedyś były zaniedbane. Zachwyca mnie to, podobnie jak nowoczesna architektura – miła dla oka, a przy tym funkcjonalna. W moich oczach Warszawa pięknieje każdego dnia.
Tu pełna zgoda, choć Dorota Masłowska m.in. w swoim pierwszym felietonie przyznaje, że kiedyś błędnie i nieopacznie opisała Warszawę jako brzydką. Złapała się pani kiedyś na tym, że poczytywała Warszawę jako brzydkie miasto?
Oczywiście! Mam nawet anegdotę na ten temat. Kiedyś, jako reżyserka, postanowiłam nakręcić film “Pestka” na podstawie kultowej do dziś książki dla kobiet. Cała ta historia miłosna rozgrywa się w Warszawie. Mój mąż, Edward Kłosiński, który był operatorem filmu, przyszedł do mnie i zapytał: “Jak ja mam opowiedzieć historię miłosną w tak brzydkim mieście?”. Odpowiedziałam: “Ale przecież możesz sprawić, żeby to miasto było piękne, w końcu jesteś operatorem!”. Przez miesiąc chodził po Warszawie, szukając najpiękniejszych miejsc. Na tydzień przed zdjęciami do każdej lokacji wchodziły ekipy sprzątające i usuwały wszelkie niepotrzebne elementy – budki elektryczne, jakieś dziwne “naleciałości” miasta. Edward doprowadzał te nasze kadry filmowe do absolutnej perfekcji. Tak, Warszawa bywa brzydka, ale potrafi być też piękna.
I w coraz większej liczbie miejsc. Masłowska pisze za to w jednym ze swoich felietonów: “Warszawa to ja, pani Warszawa to ja”. Pani też ma albo miewa poczucie, że Warszawa to pani? Mocno się pani z tym miastem kojarzy: prowadzi tutaj fundację, dwa teatry…
Warszawa jest niewątpliwie miastem najbliższym mojemu sercu. Od 50 lat gram tu dla ludzi, to tu stworzyłam dwa teatry. Doskonale znam Warszawiaków, wydaje mi się, że potrafię odczytać ich myśli – rozpoznaję po ich oddechach w teatrze, co im się podoba, a co nie, czym są zainteresowani. Często powtarzam, że Warszawa przypomina trochę wściekłego psa. Dlaczego? W Krakowie, jeśli ktoś zdobędzie sławę, karierę i uznanie, to już na zawsze pozostaje wielki. A w Warszawie liczy się tylko to, co zrobiono ostatnio. Nikt nie pamięta przeszłości – ostatni film, ostatnia rola, ostatnia książka, ostatnie przedsięwzięcie, ostatnia restauracja. Warszawa, szybko się zmieniając, zapomina o tym, co było wspaniałe jeszcze 10 lat temu. Dlatego w moich oczach Warszawa czasem przypomina wściekłe zwierzę, które pędzi i nie uznaje długotrwałego autorytetu.
A czy nie po tym poznaje się wielkich artystów, że za każdym razem dostarczają dzieła najlepszej i najwyższej jakości?
Niekoniecznie. Są przecież ludzie, którzy stworzyli coś genialnego w wieku 30-40 lat, a potem już nie udało im się osiągnąć nic wielkiego aż do śmierci. Wielu poetów napisało wiersze, które są absolutnie wyjątkowe, ale dobre są tylko te z okresu ich młodości. Podobnie bywa z malarzami i aktorami – mogą stracić aktualność, a ich środki wyrazu przestają działać. Nie wiedzą, kiedy wysiedli z tego pociągu i, biedni, się temu dziwią.
Teatr Polonia i Och-Teatr to dwa adresy, które się kojarzą z panią najmocniej. A jakie inne miejsca traktuje pani jako “warszawskie adresy Krystyny Jandy”?
Najpierw przez 12 lat pracowałam w Teatrze Ateneum, a przez kolejnych 17 lat w Teatrze Powszechnym. Teraz głównie jestem związana z Marszałkowską i Grójecką, większość czasu spędzam w teatrze. Kiedyś zapytałam mojego przyjaciela, dyrektora opery, czy chodzi do lasu, a on odpowiedział, że nie, bo w operze nie ma lasu (śmiech). Mogłabym odpowiedzieć to samo, bo właściwie jestem w teatrze od rana do wieczora: rano jako reżyserka lub szefowa, a wieczorem prawie codziennie gram.
Czyli właściwie mieszka pani w teatrze?
Mam tam swoją kanapę. I mój gabinet. Tam słucham audiobooków. Głównie przed wejściem na scenę. Jak mam trochę czasu, to jeszcze czegoś posłucham w ostatniej chwili.
A jeśli Teatr Polonia albo Och Teatr wystawiałyby sztukę biograficzną pod tytułem “Warszawa”, kto by zagrał główną rolę? Byłaby to Krystyna Janda?
Oj, nie. Raczej nie. Kto mógłby zagrać główną rolę w sztuce o Warszawie? Wciąż mam przed oczami klasyczną twarz syrenki oraz ponadczasową Nike, jedną z najpiękniejszych kobiecych twarzy, jakie kiedykolwiek widziałam. Uważam, że powinna to być aktorka z klasycznymi rysami, nie subretka, lecz dramatyczna aktorka, ponieważ Warszawa ma w sobie tragizm. Tak jak Francuzi mają swoją Mariannę, tak my musimy poszukać naszej Warszawy, bo wydaje się, że nigdy nie mieliśmy takiej personifikacji.
Wspomniała pani o audiobookach. Wiem, że trochę ich pani słucha. Jakie treści pani w ten sposób najczęściej przyswaja?
Słucham audiobooków praktycznie bez przerwy. Kiedy trafię na coś naprawdę dobrego, tak jak ostatnio na audiobook “Skóra po dziadku”, to jestem po prostu szczęśliwa. Dziś wolę słuchać niż czytać. Żałuję tylko, że nie ma całej amerykańskiej literatury kobiecej, zaangażowanej, dostępnej w wersji audio. Te dzieła są znane na świecie, ale w Polsce rzadko wydawane nawet w formie papierowej. Ale wiem też, jak to działa. Prowadzę teatr, który musi się sam utrzymać, więc rozumiem, że nagrywa się wiele kryminałów czy komedii kryminalnych, których ludzie chcą słuchać dla rozrywki. Sama jednak rzadko sięgam po takie treści. Ciągle szukam tytułów, które mnie usatysfakcjonują. Tak bym to nazwała.
Co panią ostatnio zachwyciło, poza wspomianą “Skórą pod dziadku” Mateusza Pakuły?
Właściwie wysłuchałam już wszystkiego, co jest dostępne jeśli chodzi o klasykę. Przesłuchałam Dostojewskiego, a także “W poszukiwaniu straconego czasu”. Słucham wielu biografii. Ostatnio pojawiło się wiele opowieści biograficznych o Polakach, a to dla mnie niezwykle istotne.
A lektorzy? Ma pani ulubione głosy czytające audiobooki?
Jeśli chodzi o lektorów, to oczywiście najbardziej lubię słuchać mojej córki, Marysi Seweryn, która moim zdaniem czyta świetnie. Doskonale się sprawdza jako lektorka moich książek. Lubię również Paulinę Holtz i Ewę Abart. Oczywiście wszyscy uwielbiają Filipa Kosiora, ja też jestem w tym gronie. Muszę przyznać, że nawet pan, który u mnie kosi trawę, jest jego wielkim fanem. Kiedy jeździ kosiarką, a ja go pytam, czego słucha, odpowiada: “No jak to czego? Kosiora słucham!”. Cały czas ma słuchawki na uszach! Jest wielu wspaniałych lektorów, ale także wielu dość denerwujących. Sama nie uważam się za dobrą lektorkę, ale nie lubię, gdy lektor przejawia syndrom zbytniego zachwytu własnym głosem.
Ma pani listę marzeń - książek albo tekstów, które chciałaby pani przeczytać w formie właśnie audiobooka?
Nie, wolę jednak słuchać.
Albo zaadaptować na sztukę teatralną?
Nie, broń Boże, nie adaptować na żadną sztukę, tylko w całości wysłuchać! Od a do zet.
Czyli wychodzi na to, że Krystyna Janda to fanka audiobooków?
Ciekawa konkluzja nam wyszła. Ale owszem, na to wygląda.
Wywiad oryginalnie ukazał się na stronie ONET KULTURA.