Magdalena Knedler to znana i lubiana autorka, która zasłynęła takimi powieściami jak „Nic oprócz strachu”, „Tylko oddech”, “Łączniczka” czy “Pewnego razu w Wenecji”. Jej najbardziej rozpoznawalną sagą jest jednak ta poświęcona Medei Steinbart - seria książek, która zabiera czytelników do początków XX wieku, a jednocześnie nawiązuje do słynnego greckiego mitu o Medei. W Storytel ukazał się trzeci audiobook z tej serii: “Medea z Wyspy Błogosławionych”. Nam Magdalena Knedler opowiada, jak tworzyła tę bohaterkę, jak wiele w Madzie jest z niej samej, skąd pomysł na trudne historycznie miejsce akcji i czy to prawda, że wszyscy autorzy marzą, aby ich książki czytał Filip Kosior.
“Medea z Wyspy Błogosławionych” w formie audiobooka do posłuchania w Storytel od 11 września 2024.
Ile jest Magdy w Madzie?
Magdalena Knedler: – Jeśli chodzi o doświadczenia życiowe, to niewiele jest Magdy w Madzie. Ona żyje w zupełnie innej epoce, jej zaplecze intelektualne, rodzinne też są zupełnie inne.
Urodziłam się w latach 80., dorastałam w 90., a to był dziwny czas, więc nie było łatwo. Ale miałam rodzinę. Nie byliśmy wprawdzie bardzo bogaci, musiałam sobie na wszystko zapracować, ale miałam wsparcie. Nie czułam się samotna jak Mada. Ona – nie dość, że nie miała wykształcenia i pieniędzy – to nie miała też żadnej rodziny. Nikogo bliskiego. Całymi dniami musiała pracować, co nie sprzyjało budowaniu więzi. I była zatrudniona w dużym domu jako jedyna służąca – „do wszystkiego”. To oznaczało nie tylko natłok obowiązków, lecz także potworną samotność.
Co Was łączy?
Każdy bohater moich książek dostaje jakieś moje cechy. Z Madą łączy mnie na pewno bezkompromisowość w dążeniu do celu, determinacja, by osiągnąć to, o czym marzę. Wiem, że nawet jeśli nikt mi nie pomoże, to i tak będę próbowała.
Do wszystkiego dojdę własną pracą?
Dokładnie tak. Zwykle o tym nie myślimy, ale naszym sukcesem jest także to, że nie pochodząc z bogatej rodziny, idziemy na studia, kończymy je, budujemy coś własną pracą, nie mając żadnego zaplecza, nic na start. Dochodzimy do tego sami.
Co powstaje najpierw: bohater czy pomysł na książkę?
To zależy. Czasami jest postać, która ma jakiś rys psychologiczny. Czasami jest miejsce albo jakiś kontekst – wydarzenia historyczne, które stanowią tło opowieści. Mam wtedy taką myśl, by były one także tłem mojej opowieści, losów wymyślonych przeze mnie postaci.
Jak było z opowieścią o Medei?
Najpierw był mit o Medei z Kolchidy, który fascynował mnie – podobnie jak cała mitologia – od wielu lat. Zawsze chciałam napisać reinterpretację tego mitu. Wiadomo, jaka jest historia mitologicznej Medei.
Przerażająca: mitologiczna Medea to dzieciobójczyni, trucicielka.
Przez cały czas koncentrujemy się na dzieciobójstwie Medei. A to nie jest pewne – w różnych wersjach tego mitu jest to inaczej przedstawiane. W jednej z nich to Medea zabija swoje dzieci, w jeszcze innej – Koryntianie. Pozostałe kwestie są już bardziej pewne – Medea eliminuje swoich wrogów. Chciałam, żeby ta historia była nam bliższa czasowo, żebyśmy umieli ją konkretniej osadzić w dziejach. Wiedziałam więc, że muszę pewne rzeczy zmienić. Nie zamierzałam pisać opowieści o morderczyni. Taka Medea w obecnych czasach mogłaby się nie obronić. Dla nas morderstwo to morderstwo. Natomiast morderstwo w mitach niekoniecznie musi być ocenione jako naganne, nie zawsze zostaje ukarane. Można je odpokutować, można się po nim oczyścić. Musiałam więc wprowadzić jakąś metaforę, uczynić śmierć mniej dosłowną, a bohaterkę bliższą współczesnym kobietom.
Dlatego osadziła pani historię Mady w czasie pierwszej wojny światowej?
Pierwszy tom opowieści przypada na czasy przed pierwszą wojną światową. Nie jest to bardzo zamierzchła przeszłość, ale od kobiety wymaga się głównie, by wyszła za mąż. A jeśli tego nie zrobi, to jej życie pozostaje trudne, bo możliwości ma niewielkie. Choć teoretycznie to był czas, kiedy pierwsze kobiety kończyły studia, ale na zdjęciu naukowców-chemików z początku XX wieku nie ma np. Marii Skłodowskiej-Curie. Nie pasowała do obrazka. Były kobiety, które odnosiły sukcesy, ale one wciąż miały pod górkę. Nie traktowano ich tak poważnie jak mężczyzn. Gazety chętniej pisały o romansach Marii Skłodowskiej-Curie niż o tym, że ma dwie Nagrody Nobla. To rzeczywistość, w której żyje moja bohaterka.
Tylko że Medea nie ma ani wykształcenia, ani dobrego urodzenia.
Mada w kontekście społecznym jest nikim – nie ma wykształcenia, nie ma rodziny. W hierarchii społecznej jest na samym końcu. Pochodzi z nizin i faktycznie nie ma żadnych możliwości. Może poprawić swoją sytuację wyłącznie poprzez związek z mężczyzną. Pierwsza wojna światowa zmienia realia kobiet. Chciałam, żeby bohaterka dostała szansę, żeby żyła w czasach, które umożliwią jej pewne rzeczy.
Umiejscowienie akcji w czasie pierwszej wojny światowej, w Breslau, wymagało dużej dokumentacji?
Tak, zwłaszcza, że na temat Breslau, czyli Wrocławia, w czasie pierwszej wojny światowej nie było wielu informacji, a jeśli były, to rozproszone. Prasa z tamtego czasu natomiast często była poddawana cenzurze, więc trzeba było wszystko sprawdzać w innych źródłach. Miasto było przez część wojny zamkniętą twierdzą. Nie wolno było do niej wjechać, wyjechać, kontrolowano korespondencję. Telefonować można było tylko za zgodą i w ważnych sprawach. Obowiązywały kartki na żywność. Breslau było podzielone na strefy tramwajowe, a jeśli chciało się wyjechać poza strefę swojego zamieszkania, obowiązywała dodatkowa opłata za bilet. Ludzie bardzo często chodzili głodni. Odwilż nastąpiła, gdy oddalił się front. Autor zawsze ma dylemat: robi reaserch, sprawdza fakty, nakreśla tło. By napisać powieść musi być akcja, muszą być emocje, ale i wspomniane tło, kontekst. I teraz – co wyrzucić? Nie każdy czytelnik oczekuje wielu szczegółów z historii.
Nie miała pani obaw, że historia Mady będzie dla czytelnika za ciężka, za trudna, zbyt tragiczna, czy wręcz przeciwnie: trzeba „przygnieść”, żeby zwrócić uwagę?
Z jednej strony potrzebujemy opowieści eskapistycznych, które pozwolą nam się oderwać od rzeczywistości: dobry thriller, porywająca saga rodzinna. Ale czasami potrzebujemy mocniejszych historii. Lubimy też idealizować przeszłość. Ten XXI wiek to jest „taki okropny”, „tyle złego się dzieje”. „Ale kiedyś to było”. Prawda jest taka, że nigdy w historii nie było momentu idealnego. Teraz mamy większe szanse np. na edukację, dostęp do wiedzy jest łatwiejszy i więcej zależy od nas samych. Gdy kiedyś ktoś urodził się na wsi w rodzinie chłopskiej, to najpewniej tam pozostał. Gdy dziewczyna zostawała służącą, to rzadko kiedy zmieniała zawód i robiła karierę. Co najwyżej rezygnowała z pracy, by wyjść za mąż. Pole manewru było bardzo wąskie.
Obecne czasy nie są tak fatalne, chociaż kobiety w różnych częściach świata też muszą walczyć o swoje prawa.
Dokładnie tak, choć czasy się zmieniły… Do tego dochodzą komentarze, że np. problemy z demografią wynikają z tego, że kobiety zajęły się robieniem kariery, choć przecież sprawa jest dużo bardziej złożona. Poza tym ambicje kobiet poddawane są częściej negatywnej ocenie, ich kompetencje jako matek są częściej krytykowane. Kobiety często słyszą pytania o to, jak łączą pracę z wychowywaniem dzieci. Nikt o to nie pyta mężczyzn.
A już w ogóle nie wiadomo, co powiedzieć o sytuacji kobiet w Afganistanie…. One mają jeszcze gorzej niż pół wieku temu.
Spotkałam się z opinią, że w drugim tomie Medei pokazałam zbyt współczesne poglądy kobiet. Rozbawiło mnie to. To jest bzdura. Akcja mojej trylogii toczy się w czasie bardzo intensywnego ruchu sufrażystek. To dzięki nim dokonały się zmiany. Dlatego też w tę książkę „wsadziłam” autentyczne postaci. Pisząc o czymś, bazując na dokumentach historycznych, uwiarygadniam tę opowieść. Miałam obawy, że jeśli przedstawię w powieści wyłącznie postaci fikcyjne, to usłyszę zarzut, że tak na pewno nie było. Tymczasem historia – choćby Marie Wegner – jest łatwo dostępna do sprawdzenia. Wypowiedzi zawarte w mojej książce są parafrazą jej słów.
Od razu wiedziała pani, że opowieść o Madzie będzie trylogią?
Pisałam od razu całą opowieść o Medei.
Z założeniem, że tu zakończy się pierwszy tom, a w tym momencie rozpocznie kolejny?
Wszystkie reinterpretacje mitu o Medei i nawiązania do niego kończą się w Koryncie. Wtedy Medea musi uciec. Ale sama jej historia się nie kończy – po prostu do tego momentu ma zwartą strukturę. Później opowieść o Medei staje się częścią innych mitów, np. o Ajgeusie czy Tezeuszu. Mitologiczna Medea – mimo wszystkich zbrodni – w pewnym sensie triumfuje. Bogowie jej wybaczają, bo uważają, że była ofiarą okoliczności. Trafia po śmierci do miłego miejsca, a – według innych wersji – nigdy nie umiera. Dlatego też chciałam napisać opowieść, która nawiązywałaby do całej historii Medei.
Żeby nie zdradzać treści, zapytam bardzo ogólnie, czy Medea zazna spokoju, skończy jak mitologiczna Medea?
Moja książkowa Medea nie ma aż tylu przewinień. Część win zostanie jej wybaczona, część będzie musiała sama naprawić. Nie będę zdradzać zakończenia, ale powiem tyle, że jest to opowieść, w której toczy się dużo ludzkich dramatów. Chciałam, żeby była realistyczna, nie stała się bajką. Ale zależało mi również, żeby nie było jak u Szekspira, że na końcu wszyscy umierają.
“Medea z Wyspy Błogosławionych” – to tytuł najnowszej odsłony opowieści o Madzie. Czym zaskoczy pani czytelnika?
W życiu Mady będzie się działo. Ostatni tom jest najtrudniejszy, bo trzeba przecież zamknąć historię, dopiąć wszystko na ostatni guzik. A mnie zależy, by czytelniczki i czytelnicy mieli satysfakcję, poczucie, że czas z lekturą nie był zmarnowany, że warto było angażować się w losy bohaterów.
Ta historia nawiązuje do mitu, więc jest w niej pewna umowność, zbiegi okoliczności. Nad postaciami wisi fatum, tutaj w postaci wielkiej historii, odgórnych decyzji ludzi u władzy, hierarchii społecznej, towarzyskich zasad, opresyjnego prawa czy nawet genów.
Chciałam jednak zachować solidną dozę realizmu, nawiązać do faktów historycznych, oddać poprawnie tło, wiedziałam więc, że finał musi być trochę słodko-gorzki. Jeśli akcja książki toczy się w latach dwudziestych w Europie, i to na dodatek w Niemczech, bohaterki i bohaterów czeka co najmniej trudna przyszłość. Tyle wiemy, tyle możemy sobie wyobrazić. A jednak walczą o swoją podmiotowość, o dobre życie, o szczęście, niezależnie od tego, co im świat chce dać. Wszyscy. W tym Mada. Ona nie zamierza się poddać i kiedy stawiałam ostatnie zdanie, byłam o nią spokojna. Jestem pewna, że da sobie radę.
Jak będzie wyglądał świat Medei tuż po wojnie? Jej życie znów wywróci się do góry nogami? Znów, u boku kolejnego mężczyzny?
Tego nie zdradzę, ale jak wspomniałam, powieść nawiązuje do mitu o Medei z Kolchidy. Jeśli więc ktoś ten mit dobrze zna, to może spróbować pewne rzeczy odgadnąć. Oczywiście nie trzymałam się w sposób niewolniczy mitu. Starałam się jednak zachować w nim pewne elementy, że tak powiem, obowiązkowe. Takie, które zostać musiały, by ta historia miała sens. Los Medei w mitach związanych jest z Wyspą Błogosławionych. I w jednej z wersji również z Achillesem, wojownikiem spod Troi, którego imię i historię wszyscy znamy. Czy wybrałam właśnie tę wersję jako kanwę dla swojej opowieści? Tego już można dowiedzieć się w formie audiobooka, premierowo posłuchać w Storytel. Jeśli natomiast chodzi o rzeczywistość po pierwszej wojnie światowej, to jest ona żyznym gruntem dla opowieści. Wszystko zmieniało się z dnia na dzień, świat ciągle się aktualizował i ludzie musieli za nim nadążyć. Musi też Mada i jej rodzina.
Nie czytałam, tylko słuchałam książki. I jestem w tym gronie odbiorców, którzy uważają, że Filip Kosior zrobił genialną robotę. To pani go wybrała na głos historii o Medei?
Nie, nie śmiałabym nawet. Wszyscy chcą, żeby ich książki czytał Filip Kosior. Kiedy otrzymałam informację, że opowieść o Medei przeczyta Filip Kosior, to początkowo się ucieszyłam. Później miałam obawy, czy męski głos pasuje do tej mocno kobiecej historii.
I jak wyszło? Wysłuchała pani audiobooka w całości?
Nigdy nie czytam, ani nie słucham swoich książek po ostatniej korekcie. Nie chcę się stresować. Audiobooka o Medei słuchałam we fragmentach. Ale bardzo mi się podoba zróżnicowanie głosów, dialogi. Pan Filip Kosior w genialny sposób pracuje głosem. Jest idealnie. Słychać każdy niuans. Dzięki temu lektorowi książki zyskują. Wybrzmiewają te kwestie, które podczas czytania w ciszy, mogą umknąć. Za każdym razem, gdy słucham genialnej wersji audio jakiejś książki, mam tę refleksję, że kiedyś literatura powstawała właśnie do słuchania i że dźwiękiem, intonacją, można na niej odmalować dodatkowe sensy.
Słucham i sprzątam, słucham i jadę rowerem. Sto procent koncentracji na treści.
Dokładnie, to się robi przy okazji. Dla mnie ważna jest też interpretacja – Filip Kosior czasami wyciągnie emocje, które w książce są mocniej ukryte. Czasami nawet nie pomyślałabym, że w taki sposób można coś odczytać, przeżyć, zaakcentować. To dla autorki bardzo ciekawe.
Rzuciła pani pracę logopedy, żeby pisać książki?
Na początku próbowałam łączyć te dwie czynności.
I wtedy trzeba było wstawać o 5:11?
Tak, pisałam przed pracą, po pracy i między wizytami.
Wreszcie trzeba było wybrać: albo jestem logopedą na pełen etat, albo zajmuje się pisaniem?
Uważam się bardziej za rzemieślniczkę niż artystkę. Gdybym chciała pisać takie książki, które będą walczyć o nagrody, to mogłabym zachować tę pracę, a powieść wydawać raz na trzy lata. Traktować to jako dodatkowe zajęcie. Natomiast jeśli zamierzałam żyć z tego, musiałam pisać trochę więcej, regularniej. Zresztą – tego właśnie chciałam i chcę. Taką mam teraz pracę i takie zadanie. Chcę snuć opowieści, przypominać historię, dawać ludziom trochę frajdy i zapomnienia. To mój główny cel.
Ile książek rocznie?
Zwykle wydawałam dwie rocznie, w tym roku – trzy, czyli seria o Medei. Bo dla mnie to jest tak naprawdę jedna duża powieść.
Ma pani radość z pisania, czy to droga przez mękę?
Trudne pytanie. Człowiek to lubi, chce to robić, a jednak z drugiej strony pisanie bywa frustrujące i niewdzięczne. Owszem, bywa źródłem męki. Nikt często nie rozumie mojego bólu. Bo z czym mam niby problem? „Siadaj i pisz. Ta historia ci nie idzie? To rzuć ją i napiszą jakąś inną”. Kiedy słyszę coś takiego, mam ochotę podpalić świat. Ktoś, kto nigdy nie zmierzył się z pisaniem, nie zrozumie, jak to wygląda. Że wymaga godzin siedzenia przed komputerem. Zdarza się, że efekt całodziennej pracy idzie do kosza, bo jednak nie pasuje do historii, bo nam się nie podoba, bo nie o to chodziło. W naszej głowie opowieść jest zawsze idealna. Kiedy przelewamy ją na papier, czynimy ją nieidealną. I czasem to naprawdę boli. Moja córka ostatnio śmiała się z tego, jak w serialach czy filmach przedstawieni są pisarze. Oni tam nigdy nie piszą. Mają różne przygody, spotykają się z przyjaciółmi.
Szukają wymówek byle tylko nie musieć pisać.
Tak, ale te książki jakoś powstają. I córka do mnie mówi: „A ty ciągle siedzisz i piszesz”. Odpowiedziałam jej, że tak właśnie wygląda ta robota. Niestety.
Podobno, jak ktoś się jeszcze męczy podczas pisania, to znaczy że nie jest grafomanem.
Pocieszające. Sam zapis tekstu idzie mi jeszcze w miarę, ale dużo czasu zajmuje mi dokumentacja.
Mówiła pani, że chciałaby żeby każda książka zostawiała coś w czytelniku, żeby tak zwyczajnie nie przelatywała przez głowę. Co ma zostawić Medea?
Każdy z tej książki wyciągnie coś innego. Każdy weźmie coś dla siebie. Myślę też, że każdy inaczej oceni postępowanie bohaterki.
Mam dla niej duże zrozumienie.
Chciałabym, żeby każdy ze zrozumieniem patrzył na Medeę. Nikt z nas nie jest idealny. Każdy z nas ma jakieś doświadczenia, momenty, kiedy nie zachował się w sposób idealny. Poszedł na kompromis ze sobą, ze swoim systemem wartości. I chciałabym, żeby wybrzmiało z tej książki, żeby nie oceniać w sposób pochopny drugiego człowieka. Darren O’Sullivan powiedział kiedyś: „Każdy człowiek, którego spotykasz, toczy jakąś walkę, o której nic nie wiesz, więc dla każdego bądź miły”.
Premierowego audiobooka „Medea z Wyspy Błogosławionych”, jak i dwóch poprzednich części serii, możecie wysłuchać w Storytel. Opowieść w genialny sposób odczytuje lektor Filip Kosior.
Od lat pisze o kulturze, sztuce, rozrywce, literaturze. Współpracuje jako content creator ze Storytel od 2023 roku.